W Krakowie, czyli nigdzie – felieton Marcina Gołębiewskiego

„Mamy świadomość, jak bardzo środowisku i sztuce potrzebna jest popularyzacja, więc nie staramy się napinać, ale być koncyliacyjni. Do udziału w Gallery Weekendzie zapraszamy instytucje, galerie, fundacje, stowarzyszenia, project roomy, nieformalne grupy i inicjatywy. Wiem, że przeoczenie Marcina – tak je nazwijmy – nie jest efektem złej woli. Generalnie programowo nie dostrzega się tego, co się dzieje poza centrum. To efekt najzwyklejszej walki o uwagę w mediach. Po co pisać o krakowskim weekendzie galerii, skoro można napisać pięć artykułów o warszawskim, skutecznie przypominając o swoim istnieniu. Zatem do rzeczy. W tym roku już po raz drugi zorganizowaliśmy Gallery Weekend w Krakowie. Pierwszy odbył się w czerwcu 2012 dzięki pracy wielu wolontariuszy i aktywistów, niemal bez funduszy, z częścią merytoryczną, którą wsparło Krakowskie Biuro Festiwalowe. Na drugą edycję dostaliśmy już niewielką dotację z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego oraz partnerstwo Małopolskiego Ogrodu Sztuki.

Parafrazując wypowiedź Marcina, można by zapytać: „Ciekawe, jak wyglądałby Warszawski Gallery Weekend bez artystów, którzy debiutowali w takim choćby Krakowie…”. Albo jeszcze inaczej: „Jak wyglądałby polski rynek sztuki bez Sasnala, Maciejowskiego, Bujnowskiego, Polskiej, Kowalskiego, Leto, Materki…”. To tylko kilka nazwisk artystów, dla których krakowskie galerie okazały się świetnymi, efektywnymi start-up’ami. Oczywiście Kraków ma szansę pojawić się w recenzjach warszawskich mediów. Na przykład w kontekście kuriozalnej wystawy „Powrót do domu” z udziałem wcześniej wspomnianych artystów. Mnie, aż wstyd przyznać, wystawa się podobała, bo bardzo lubię obserwować wpadki co bardziej zaangażowanych antysystemowo.

Komercyjne i eksperymentalne krakowskie galerie zajmują się nie tylko odkrywaniem młodych artystów, ale dają im wsparcie w pierwszych latach kariery (jeśli nawet artyści lubią o swoich początkach zapominać, to piszący o rynku sztuki powinni o tym pamiętać, by nie tracić wiarygodności). A zatem my, krakowscy galerzyści, działamy, i to nawet z pewnym powodzeniem, skoro przez tyle lat nie zaliczamy spektakularnych upadków, jak to się stało w wypadku kilku galerii warszawskich. Tej umiejętności można nam niewątpliwie pozazdrościć. Oczywiście rynek warszawski jest bardziej rozwinięty od tego krakowskiego, poznańskiego, wrocławskiego, katowickiego czy innych, ale to my kładziemy fundamenty pod to, co się potem eksponuje w Warszawie.”

Całość artykułu dostępna na stronie: OBIEG